wtorek, 18 października 2011

Ślady jego stóp


Słynna zasada Steve'a Jobsa “Odciśnij ślad we wszechświecie” zawsze przywodzi mi na myśl dewizę, którą kierował się ktoś inny, z pewnością nie tak wielki, a przynajmniej nie globalny celebryta, a mimo to ktoś zasłużony, kto wciąż pozostaje obecny w mojej pamięci pomimo dziesięciu już lat, jakie upłynęły od jego tragicznej śmierci. Dewiza brzmi: “Idź przez życie tak, aby ślady twoich stóp przetrwały cię”. Jej autorem jest śp. ks. bp Jan Chrapek.

W przypadającą dziś dziesiątą rocznicę jego odejścia o głębokości śladu, jaki pozostawił w naszym świecie, mówią jego biogramy, nie tylko encyklopedyczne (choćby ten z Wikipedii, ten z KAI, ten zamieszczony w serwisie Bryk czy ten z serwisu Ściąga). Jednak oprócz wymienianych w nich “obiektywnie ważnych” dokonań liczą się chyba także indywidualne, subiektywne wspomnienia.

Mnie na przykład od razu przychodzi na myśl miesięcznik “Powściągliwość i Praca”, gdzie po raz pierwszy zetknąłem się z jego nazwiskiem. Jakże wiele ten michalicki periodyk znaczył w pewnym krótkim okresie niedawnej historii, przynajmniej dla niektórych spośród tych, którzy próbowali poskładać życie prywatne i społeczne po szoku ery stanu wojennego (trwała w sumie niecałe dwa lata, a jednak wydawało się, jakby upłynął cały wiek). Każdy zaprenumerowany numer wypełniony wartościową treścią niósł pokrzepienie i silny powiew nadzei na sensowną przyszłość, na przekór trudnej rzeczywistości. Był jedną z niewielu enklaw w miarę niezależnego słowa. Dziś dowiaduję się, że powstał o nim nawet film dokumentalny.

Na łamach tego pisma pierwszy raz spotkałem autorów, którzy już niebawem mieli odegrać znaczącą rolę w publicznym życiu kraju (mnie osobiście najbardziej utkwili w pamięci Lech Falandysz z jego skrótowymi wykładami zagadnień prawnych i Paweł Śpiewak z jego elementarzem filozofii społeczno-politycznej). Nie zwracało się uwagi na trochę przedpotopowy tytuł, być może będący okupem za możliwość działania, swoistym haraczem opłaconym reżimowi, zmylonemu może tą archaicznością. Gdyby rzeczywiście tak było, w sumie z całą pewnością warto było zapłacić tę cenę.

Potem zupełnie niespodziewanie ku memu wielkiemu żalowi pismo przestało się ukazywać. Właściwie nie pamiętam już, dlaczego tytuł zniknął. Ale szybkim krokiem szło już nowe. Lukę powstałą po wspomnianych wątkach snutych przez Falandysza i Śpiewaka z nawiązką wyrównało mi ponowne, w pełni legalne wyjście “Res Publiki” (nie wierzyłem własnym oczom, gdy ją ujrzałem leżącą jak gdyby nigdy nic w witrynie kiosku “Ruchu”). A potem nastał rok 1989 i już całkowicie wolna prasa, niepocięta interwencjami cenzury. Wspomnienie o “Powściągliwości i Pracy” zatarło się w burzliwych, wolnych debatach.

Tak minęła przeszło dekada. I nagle pewnego październikowego dnia dowiedziałem się o śmierci jednego z twórców periodyku, wtedy już biskupa Jana Chrapka. Najpierw podano komunikat w wiadomościach radiowych, potem nadano wspomnieniową audycję (to chyba była Jedynka). Wtedy właśnie usłyszałem dewizę, którą kierował się zmarły. A ponieważ sam znajdowałem się akurat na wielkim życiowym rozdrożu, chłonąłem jak gąbka każdą taką motywującą i inspirującą frazę. Dobrze więc i tę zapamiętałem. Trafiła na podatny grunt. Później ucieszyłem się, gdy się dowiedziałem, że utworzono nagrodę Jana Chrapka o nazwie, którą od razu zrozumie każdy, kto pamięta słynne powiedzenie; nagrodę “Ślad”. Obecnie wiem też, że jego imię nadano m.in. Wyższej Szkole Biznesu w Radomiu.

Ślady stóp księdza biskupa Jana Chrapka z całą pewnością go przetrwały. Także o nim można powiedzieć, że odcisnął ślad we wszechświecie.

Jan Chrapek i Steve Jobs. Chrześcijanin-katolik i buddysta. Choć zajmowali się różnymi sprawami, obu łączyło myślenie o sprawach ostatecznych i pragnienie dokonania czegoś trwałego i wartościowego.

Obaj wzmocnili też we współczesnej umysłowości polskiej symbolikę “śladu”. Niedawno przeczytałem wywiad z Haliną Bortnowską, jaki ukazał się w jednym z wrześniowych numerów “Tygodnika Powszechnego”. W pewnym momencie przeprowadzający go Michał Bardel i Janusz Poniewierski zwrócili się do swej rozmówczyni w następujących słowach: “Wróćmy do Pani jubileuszu. W ciągu tych 80 lat pozostawiła Pani po sobie wiele śladów – to jest wiele działań, którymi można by obdzielić pluton gorliwych wolontariuszy. Który z tych śladów uważa Pani za najważniejszy? Co się Pani naprawdę udało?”. Czy w tym dialogu nie wyczuwa się dyskretnej obecności kogoś dobrze znanego całej trójce? A może całej trójce przemknęli w tym momencie przez myśl obaj odciskacze śladów?

czwartek, 13 października 2011

Zamknięty biogram

Minął tydzień od śmierci Steve'a Jobsa. Z obfitego strumienia doniesień medialnych, tekstów i materiałów audiowizualnych wyłowiłem kilka bardziej mnie interesujących, podsumowujących jego osobiste dokonania, a także pozwalających spojrzeć na jego osobę głębiej i ostrzej, dostrzec w niej więcej niuansów. Dzięki nim sylwetka znakomitego komputerowca nabrała w moich oczach większej wyrazistości. Podkreślam, że nie prowadziłem jakiegoś systematycznego nasłuchu, a po prostu rejestrowałem to, co pojawiło mi się na ekranie monitora, i tylko skrzętnie zachowywałem linki do co ciekawszych materiałów.

Warto więc przypomnieć na przykład tekst wspomnieniowy szefa serwisu Spider's Web Przemysława Pająka, jak również jego wypowiedzi telewizyjne – tę bardziej ogólną, a także tę bardziej specjalistycznie biznesową. Można do tego dorzucić sumaryczne materiały zebrane przez TVN 24, ze znanym mi już wystąpieniem na Stanford University i z galerią zdjęć. “Magazyn Coaching” zamieszcza obszerne fragmenty wspomnianej już przeze mnie książki Carmine Gallo o wielkim innowatorze, a co szczególnie cenne, wylicza jego siedem zasad. Śledzący trendy technologiczne dziennikarz “Polityki” Edwin Bendyk poprzez filmik załączony do wpisu na blogu pozwala poczuć magiczną aurę słynnych konferencji Jobsa.

Odejście zasłużonego buddysty z uwagą komentowały także katolickie serwisy informacyjne, np. jezuicki DEON. Z kolei inny portal z uznaniem przypomniał o zdecydowanym sprzeciwie Steve'a Jobsa wobec kuszącego komercyjnie szerzenia pornografii za pośrednictwem produktów Apple, wypominając mu jednocześnie materialne wsparcie, jakiego udzielił kampanii na rzecz legalizacji związków homoseksualnych. Nie sposób pominąć również bardzo oszczędną w słowach notkę, jaka ukazała się w “L'Osservatore romano”, podkreślającą geniusz Jobsa, ale zwracającą też uwagę na to, że oprócz blasków w życiu komputerowego celebryty były również i cienie.

Na koniec zerknąłem jeszcze do biogramu w nieocenionej, aktualizowanej na bieżąco Wikipedii. Muszę przyznać, że wciąż trudno mi się oswoić z tym, że życie kolejnej znanej mi od lat osoby zostało zamknięte drugą datą. Cóż, wszystko przemija...

sobota, 8 października 2011

Zdrowe rzeczy, zdrowi ludzie, zdrowe myśli


Jakiś miesiąc temu sięgnąłem po trzy tomy z cyklu Rozmowy na koniec wieku. Już od paru ładnych lat obiecuję je sobie przeczytać. Niektóre z tych wywiadów oglądałem w telewizji lub czytałem, innych zupełnie nie znam. Obecnie, gdy tamten wiek dawno już się skończył, a nowy zaczął się na dobre, uznałem, że warto wreszcie bardziej systematycznie przestudiować tę serię diagnoz stanu kultury, nie tylko polskiej. Może właśnie z perspektywy tych kilkunastu lat, jakie minęły, lepiej będzie można ocenić ich trafność. Poza tym nie zaszkodzi poćwiczyć trochę respekt dla przedstawicieli kulturalnej elity kraju.

"Trzeba lubić rzeczy zdrowe", pisze Czesław Miłosz (Rozmowy na koniec wieku, t. 1, Znak, Kraków 1999, s. 16). Wspomina o doktorze, który "gdy szarlataństwa mu dopieką zaleca befsztyk, rosół, mleko..." (16) – i nie jest to wcale jakaś pochwała banalnego epikureizmu. "Sam szukałem instynktownie – bardziej instynktownie niż teoretycznie – zdrowych ludzi, zdrowych myśli" (16), mówi Miłosz. Od razu też przytacza przykładowy wynik tych poszukiwań: "Jednym z tych ludzi był Stanisław Vincenz" (16). (Być może nigdy już nie znajdę w sobie motywacji do przebrnięcia do końca przez trzy grube tomy Na wysokiej połoninie, muszę jednak kiedyś wrócić przynajmniej do zbioru esejów Z perspektywy podróży). Kiedy noblista mówi metaforycznie o zdrowiu Vincenza, wyraźnie chodzi mu o odróżnienie autora Dialogów z sowietami od filozofów-szarlatanów, obmyślających abstrakcyjne systemy usprawiedliwiające dwudziestowieczne rzezie. U nich na pewno nie znajdzie się właściwej piewcy Huculszczyzny zdrowej "filozofii przyjaźni wobec życia" (16).

Skoro już mowa o pisarzach, nasunęło mi się pytanie, którego jeszcze spośród nich można by uznać za okaz i wzór "zdrowego człowieka". Czy na przykład Fiodor Dostojewski jest zdrowy? Nie chodzi rzecz jasna o jego problemy ze zdrowiem fizycznym ani o wieloletnią, wyniszczającą skłonność do hazardu. Z pewnością nie o takim zdrowiu mówi autor Traktatu moralnego. Zatem czy można Dostojewskiego wymienić jako przykład zdrowego myśliciela i twórcy? Na pewno ogólnie za zdecydowanie zdrową należy uznać jego pasję poznania człowieka w całej jego realnej prawdzie, człowieka uwikłanego w jakieś dramaty i tragedie, zaplątanego gdzieś między dobrem i złem. Ta właśnie pasja nadaje jego dziełu uniwersalny charakter i każe je zaliczyć do najpoważniejszych analiz rzeczywistości. Ale czy to dotykanie ludzkich ran, to przyglądanie się z bliska ludzkiej nędzy, ta nieustannie ponawiana próba przeniknięcia problemu zła, to ciągłe obcowanie ze złem - nie nakazuje pewnej ostrożności w zalecaniu dzieł tego pisarza jako czegoś w rodzaju uzdrawiającego eliksiru? Przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie się domagał, żeby takie typy jak Raskolnikow czy Stawrogin kształtowały wyobraźnię młodych pokoleń już od przedszkola niczym bohaterowie biblijni.

A propos Biblii. Czy można sobie wyobrazić, żeby Miłosz odmówił atrybutu zdrowia Biblii? Żeby uznał ją za księgę niezdrową? A jednak gdzieś stwierdził, że Biblia nie jest książką dla dzieci. Aczkolwiek z tą myślą, że zawarte w niej fragmenty "dla dorosłych" wymagają pewnej dojrzałości odbiorcy; że podane zbyt wcześnie spowodowałyby tylko spustoszenie w niedojrzałym organizmie duchowym, zamiast przyczynić się do jego rozwoju.

W sumie zdrowie jest jedno, różne są jednak służące mu środki. Inaczej przyczynia się do niego witamina, inaczej szczepionka przeciw groźnej chorobie, a jeszcze inaczej antybiotyk. Choć oczywiście wszystkie te środki są ważne, każdy na swój sposób, każdy przyjmowany zgodnie z zaleceniami. Może więc podobnie jest również z pisarzami i myślicielami. Także z Dostojewskim.

Swoją drogą, wyraźnie widać, jak wiele mogliby o metaforze zdrowia powiedzieć medycy.

"Szlachetne zdrowie"... Kiedyś, już dość dawno temu, jako nastolatek wybrałem się do kina na Opatrzność z Johnem Gielgudem w roli głównej. Film ten, jak go zapamiętałem, to kilkadziesiąt minut nieprzerwanego przytłaczającego koszmaru pełnego nieprawdopodobnych, nieobliczalnych zwrotów akcji. I na koniec zaskakujący finał: okazuje się, że wszystko to, co się działo wcześniej i co się przeżywało z absolutną powagą, było tylko sennymi majakami pogrążonego we śnie pisarza o bujnej wyobraźni (i z pociągiem do butelki). Natomiast rzeczywiste i prawdziwe jest dopiero to, co się dzieje teraz: spokojny, pogodny poranek, śniadanie podane na łonie natury, na pięknym zielonym trawniku przed angielskim starym dworem otoczonym majestatycznymi drzewami i przyjazna pogawędka paru bliskich sobie osób. Nigdy nie zapomnę tamtego wyzwalającego, oczyszczającego uczucia powrotu do normalności. Do zdrowia.

A co – i kto – dla Was jest synonimem zdrowia?


czwartek, 6 października 2011

Sprzedawca marzeń


Steve Jobs nie żyje. Dowiedziałem się o tym z dość przypadkowo przeglądanego serwisu Money.pl. Wczoraj późnym wieczorem znalazłem w nim pewien artykuł, który mnie zaciekawił, ale nie starczyło mi już sił czy motywacji do jego przeczytania. Dziś zacząłem swój internetowy dzień od jego lektury i przy tej właśnie okazji natrafiłem na tę szokującą wiadomość. Chwilę potem znalazłem jej potwierdzenie w Onet.pl, a zamieszczony tam lakoniczny news bez bliższych wyjaśnień od razu przekierował mnie do archiwalnego artykułu zawierającego szerszą prezentację sylwetki wielkiego innowatora.

A dopiero co, zaledwie przedwczoraj trafiła mi w ręce (w końcu) jedna z dwóch książek o nim, wydanych niedawno przez Znak. Odłożyłem na kiedy indziej tę o sztuce prezentacji, sięgnąłem natomiast po tę, która wydała mi się ważniejsza: o sekretach innowacji. Z uwagą zagłębiłem się w grubym tomie, próbując przeniknąć choć trochę tajemnicę sukcesu tego współczesnego wizjonera, dociec intelektualnych źródeł jego kreatywności, zapamiętać na zawsze siedem zasad, którymi się kierował w życiu i w pracy.

Wiedziałem o problemach zdrowotnych, z jakimi charyzmatyczny szef Apple zmagał się od dłuższego czasu, jednak głęboko wierzyłem, że szczęśliwie je przezwycięży. To przeświadczenie podbudowywał we mnie stale obecny w pamięci inspirujący filmik z przemówieniem wygłoszonym na Uniwersytecie Stanforda. Gdy niedawno ojciec Fabian Błaszkiewicz udostępnił go na swoim profilu, elektryzując nim potężne grono swych facebookowych znajomych, wydawało się, jakby był nagrany zaledwie parę dni wcześniej (dopiero dziś dokładniej sprawdziłem rok wideorejestracji). Tamte spokojnie płynące, mądre, tchnące ufną wiarą w przyszłość słowa prelegenta w uniwersyteckiej todze, wzbudzające entuzjazm akademickiego audytorium mają w sobie coś takiego, że usypiają czujność widza, przenoszą go w jakąś rzeczywistość ponadczasową, każą zapomnieć o niedolach tego świata. Toteż w ten przedwczorajszy wtorek, gdy zatraciłem się w lekturze, cały umysł wciąż wypełniała mi pogodna i beztroska aura tamtej uroczystości rozdania dyplomów. I ani przez chwilę nie przemknął mi przez głowę choćby cień domysłu, że już za niecałe dwie doby główny bohater tak dramatycznie nagle zakończy swą pasjonującą ziemską przygodę.

Wytyczyłeś drogi. Robiłeś to, co kochałeś. Odcisnąłeś ślad we wszechświecie. Dzięki. Żegnaj.

A co dla Was było wydarzeniem tego dnia? Może literacki Nobel, którego otrzymał Tomas Tranströmer (brawo dla Wikipedii za błyskawicznie zaktualizowany biogram!), a którego nie otrzymał Bob Dylan, uważany za faworyta?