czwartek, 6 października 2011

Sprzedawca marzeń


Steve Jobs nie żyje. Dowiedziałem się o tym z dość przypadkowo przeglądanego serwisu Money.pl. Wczoraj późnym wieczorem znalazłem w nim pewien artykuł, który mnie zaciekawił, ale nie starczyło mi już sił czy motywacji do jego przeczytania. Dziś zacząłem swój internetowy dzień od jego lektury i przy tej właśnie okazji natrafiłem na tę szokującą wiadomość. Chwilę potem znalazłem jej potwierdzenie w Onet.pl, a zamieszczony tam lakoniczny news bez bliższych wyjaśnień od razu przekierował mnie do archiwalnego artykułu zawierającego szerszą prezentację sylwetki wielkiego innowatora.

A dopiero co, zaledwie przedwczoraj trafiła mi w ręce (w końcu) jedna z dwóch książek o nim, wydanych niedawno przez Znak. Odłożyłem na kiedy indziej tę o sztuce prezentacji, sięgnąłem natomiast po tę, która wydała mi się ważniejsza: o sekretach innowacji. Z uwagą zagłębiłem się w grubym tomie, próbując przeniknąć choć trochę tajemnicę sukcesu tego współczesnego wizjonera, dociec intelektualnych źródeł jego kreatywności, zapamiętać na zawsze siedem zasad, którymi się kierował w życiu i w pracy.

Wiedziałem o problemach zdrowotnych, z jakimi charyzmatyczny szef Apple zmagał się od dłuższego czasu, jednak głęboko wierzyłem, że szczęśliwie je przezwycięży. To przeświadczenie podbudowywał we mnie stale obecny w pamięci inspirujący filmik z przemówieniem wygłoszonym na Uniwersytecie Stanforda. Gdy niedawno ojciec Fabian Błaszkiewicz udostępnił go na swoim profilu, elektryzując nim potężne grono swych facebookowych znajomych, wydawało się, jakby był nagrany zaledwie parę dni wcześniej (dopiero dziś dokładniej sprawdziłem rok wideorejestracji). Tamte spokojnie płynące, mądre, tchnące ufną wiarą w przyszłość słowa prelegenta w uniwersyteckiej todze, wzbudzające entuzjazm akademickiego audytorium mają w sobie coś takiego, że usypiają czujność widza, przenoszą go w jakąś rzeczywistość ponadczasową, każą zapomnieć o niedolach tego świata. Toteż w ten przedwczorajszy wtorek, gdy zatraciłem się w lekturze, cały umysł wciąż wypełniała mi pogodna i beztroska aura tamtej uroczystości rozdania dyplomów. I ani przez chwilę nie przemknął mi przez głowę choćby cień domysłu, że już za niecałe dwie doby główny bohater tak dramatycznie nagle zakończy swą pasjonującą ziemską przygodę.

Wytyczyłeś drogi. Robiłeś to, co kochałeś. Odcisnąłeś ślad we wszechświecie. Dzięki. Żegnaj.

A co dla Was było wydarzeniem tego dnia? Może literacki Nobel, którego otrzymał Tomas Tranströmer (brawo dla Wikipedii za błyskawicznie zaktualizowany biogram!), a którego nie otrzymał Bob Dylan, uważany za faworyta?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz