Redaktor Przemysław Babiarz zupełnie mnie zaskoczył bardzo dojrzałymi wypowiedziami na tematy daleko wykraczające poza dziedzinę sportu, w której się specjalizuje. W wywiadzie (fragment książki) zamieszczonym na stronie Opactwa Tynieckiego daje się poznać jako człowiek lansujący oryginalny styl życia. Prawdziwy trendsetter.
Znany komentator znalazł bardzo szczęśliwą formę funkcjonowania świeckiego katolika w sferze publicznej. Do jednego z głównych epicentrów tej sfery, jakim jest telewizja, wnosi potężną, głęboką, otwarcie manifestowaną, aktywną i szczerą wiarę. Tak szczerą, że chciałoby się dodać, rozpędem: „aż do bólu”. Tyle tylko, że ta wyświechtana zbitka słów ewidentnie do niego nie pasuje. Bo jego manifestacja wiary nikogo nie zaboli. Jego mowa, poza innymi, powszechnie znanymi zaletami, ma tę niezwykłą właściwość, że nie rani. Przemysław Babiarz jest istnym wirtuozem mowy afirmatywnej.
W ogóle słowo „afirmacja” wydaje się być najodpowiedniejszym określeniem całego jego sposobu bycia. I dotyczy także jego wiary. Sam siebie nazwał „ortodoksem”. Nie widzi w tym najmniejszego powodu do kompleksów. „Ortodoksja jest czymś szlachetnym, choć w obiegu publicznym funkcjonuje jako coś ograniczającego”. Od razu jednak rozprasza narosłe wokół tego słowa niesympatyczne skojarzenia i z humorem precyzuje, jak on sam je rozumie.
„Jeśli ktoś z ponurą miną powie, że jest katolikiem, następnie zatnie zęby i będą mu drżały szczęki, to ludzie już na zasadzie odbioru emocjonalnego będą od niego stronić i kojarzyć ortodoksję z czymś, co jest napięte i nieprzyjazne, a jeszcze na dodatek sztywne. Tymczasem ortodoksja jest błyskotliwa, przyjazna i uśmiechnięta”.
Dodaje wprawdzie, że „jest to pewnego rodzaju sprzeciw wobec powszechnych przekonań”. I faktycznie, zdecydowanie się odcina od niektórych. W gruncie rzeczy jednak jego chrześcijaństwo do wzrostu nie potrzebuje, niczym pożywki, zewnętrznego wroga; kształtuje się nie tyle poprzez negację, w sprzeciwie i opozycji wobec czegoś lub kogoś, lecz głównie w afirmacji czegoś lub kogoś. A przede wszystkim: Kogoś. To jedna wielka fascynacja Bogiem, aniołami, świętymi – i ziemskim stworzeniem.
Co nie znaczy, że dziennikarz bez zastrzeżeń akceptuje wszystko, co los stawia mu na drodze. Specyficzna praca codziennie wystawia jego charakter i sumienie na nieoczekiwane próby. Jak się zachować w programie, do którego zaproszono wróżkę? Czy przyjąć zaproszenie na imprezę, której finałem ma być striptiz?
Bogactwo faktów i zjawisk oraz różnorodność poglądów i opinii, z jakimi się zderza pracując w prawdziwym tyglu światowych mód i trendów zmusza go do wyrobienia sobie zdania na najróżniejsze gorące tematy, na przykład in vitro. Przy okazji trzeba przyznać, że uderza kultura towarzyska otoczenia, które nie szykanuje go ani nie skazuje na ostracyzm z powodu jego ortodoksyjnego katolicyzmu, lecz przeciwnie, jak gdyby odwzajemnia mu jego życzliwy, partnerski, koleżeński stosunek do ludzi, wobec których zawsze czuje się zobowiązany grać fair – co zresztą przychodzi mu z naturalną łatwością.
Godne uwagi jest to, że opisanego tu modelu obecności świeckiego katolika w przestrzeni publicznej nie wykoncypował jakiś szacowny, utytułowany teolog, spec od problematyki laikatu we współczesnym świecie, lecz wykuł go w ogniu życia codziennego praktyk, telewizyjny dziennikarz sportowy z wykształceniem artystycznym. A żeby było jeszcze ciekawiej – katolik „pozasakramentalny”. Bo pan Przemysław w przeszłości przeżył kryzys. A kryzys, jak to zwykle bywa z kryzysami, pozostawił po sobie powikłania. W efekcie komentator nie może przystępować do sakramentów. Ten krzyżyk znosi jednak z przykładną pokorą i ufnością, dostosowując się do reguł organizujących kościelną wspólnotę. I zarazem zawstydza tych, którzy nie doceniają wagi dobrodziejstw, z jakich mogą korzystać na co dzień. Tym większe też uznanie należy się Tyńcowi za otwarcie się na krąg ludzi z tego typu problemami.
Reasumując, podoba mi się ten styl. Mam zastrzeżenia do paru szczegółów (wrócę do nich w osobnym wpisie), generalnie jednak odpowiada mi to swobodne, niewymuszone, odważne i zdecydowane trwanie przy obranych wartościach i wyrazistych przekonaniach. Nie oglądające się na popularność i wskaźniki oglądalności, a jednocześnie obywające się bez widowiskowej ostentacji. Wolne od obronnego skurczu, jak i wojowniczej napastliwości.
Mimo długości tekstu ani przez chwilę się nie nudziłem. Ba, do niektórych fragmentów kilkakrotnie wracałem. Wywiad z miejsca trafił do czołówki mojej listy najnowszych powodów do wdzięczności wobec życia. Naprawdę dzieją się cuda. Bo dokładnie czegoś takiego właśnie potrzebowałem. Mam już chyba pomysł na hiperkrytycyzm, o którym pisałem parę dni temu. Dzięki, Panie Przemku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz