Jakoś wyjątkowo ciężko mi było po tym długim okresie świąteczno-noworocznym zebrać myśli i napisać parę nowych zdań. A trochę się w tym czasie działo. Także w dziedzinie mojego wgryzania się w zagadnienia rozwoju osobistego i motywacji.
Tuż przed Sylwestrem wstąpiłem do hipermarketu Auchan i na półkach z książkami zauważyłem pięknie wydany tom kolejnej książki Joego Vitale Zero ograniczeń. Od razu przypomniałem sobie, że wciąż mam w czytaniu jego Klucz do sekretu. Kartkując nowe dzieło przypomniałem też sobie podobną sytuację, gdy dwa lata temu w innym hipermarkecie (Tesco) przeglądałem tę drugą, chwilowo odłożoną na bok „pozycję księgarską”.
Wtedy Klucz do sekretu nie zrobił na mnie wrażenia. Już sam tytuł wzbudził we mnie nieufność. Jak na mój gust był zbyt bezpośredni, natarczywy, dziś powiedziałbym: podejrzanie hipnotyczny. „Jeszcze jeden amerykański cudotwórca, już na wstępie bez ogródek obiecujący tajemne hasło do Sezamu”, pomyślałem z przekąsem.
Moja niechęć jeszcze bardziej się wzmogła, gdy przeczytałem parę zdań o zalecanych przez autora magicznych technikach oczyszczania umysłu, których nie byłbym w stanie zaaplikować sobie bez utraty szacunku do siebie. „Typowy dla New Age eklektyczny miks wszelkich możliwych zabobonów, podlany pseudonaukowym sosem”, stwierdziłem. Dość szybko odłożyłem Klucz na półkę i zagłębiłem się w innych, mniej bajkowych i metafizycznych, za to moim zdaniem o wiele ciekawszych, bardziej realistycznych nowościach.
Nieznanego mi dotąd autora potraktowałem jak jakiegoś jarmarcznego kuglarza, albo szamana próbującego za pomocą tajemniczo brzmiących zaklęć wywołać halucynacyjne wizje w umysłach naiwnych i łatwowiernych biedaków sfrustrowanych niepowodzeniami. Nie mogę nawet powiedzieć, że o nim zapomniałem, bo w ogóle nie zapisał mi się w pamięci. Może tylko poprzez obraz okładki i na tyle jedynie, żebym powstrzymał się od ponownego sięgnięcia przypadkiem po tę książkę.
Cóż się więc stało, że przełamałem moje pierwotne, negatywne nastawienie? Co takiego się wydarzyło od tamtej chwili, że obecnie wziąłem do ręki książkę Joego Vitale nie tylko bez niechęci, lecz z prawdziwym zaciekawieniem?
Możliwe, że spowodowała to seria filmów w Youtube i pełnych respektu opinii rzucanych od czasu do czasu przez tak rzeczowych i skutecznych guru e-biznesu jak Piotr Majewski, Paweł Krzyworączka czy Sebastian Schabowski. Musiało być coś naprawdę perswazyjnego w całym tym „szeptanym marketingu”, w którym w tej chwili nie potrafię już wyodrębnić decydujących impulsów.
Możliwe, że jakoś szczególniej przemówiły do mnie ta piętnastoletnia bieda i bezdomność Vitalego. Ktoś, kto przeżył takie pasmo trudności i umiał je przezwyciężyć, na pewno nie jest jakimś beztroskim bajarzem, nieodpowiedzialnym storytellerem.
Tak czy siak, słowo do słowa i opinia do opinii, a w końcu także we mnie zaczął się stopniowo rodzić respekt i zaufanie.
Chciałbym przeczytać coś więcej o tamtym okresie porażek. Interesuje mnie ich pokonywanie. Coś niecoś na ten temat odkryłem ostatnio we fragmencie jeszcze innej książki Joego Vitale, Przebudź się!, udostępnionym na stronie wydawcy. Ale to za mało.
Nawiasem mówiąc, w tym ostatnim tekście zauważyłem mnóstwo urzekająco pięknych sformułowań, pojedynczych fraz i całych akapitów na różne inne tematy. Tak, z pełną świadomością mówię: „urzekająco pięknych”, mimo iż obecnie doskonale zdaję sobie sprawę, że napisał je sam Mr. Fire, e-marketingowiec metodycznie implementujący w swym copywritingu zdobycze hipnozy, w dodatku mistrz gatunku. Biorę na to poprawkę, mam się na baczności – i nadal podtrzymuję swą ocenę, jaka nasunęła mi się już na podstawie pierwszego wrażenia, już po pierwszym czytaniu, kiedy to co kilka zdań przeżywałem takie mniejsze lub większe satori.
Przykład? Wystarczy prześledzić w tym tekście to, co Vitale pisze o medytacji. Zatrzymać się dłuższą chwilę zwłaszcza przy sugestii, byśmy całe nasze życie zamienili w jedną wielką, nieustającą medytację, prowadzącą do zjednoczenia z Boskim Duchem (s. 117). Któż nie powita takiej zachęty z radością, obojętnie, czy mnich, czy biznesmen, obojętnie z jakiej tradycji. Któż by nie pragnął takiej medytacji, nie odizolowanej od działania, lecz niejako rozkwitającej efektywnym działaniem.
Piękne teksty są ważne w każdej działalności. Bo, jak mówi Cyprian Norwid, „piękno na to jest, by zachwycało do pracy”.
Tego estetycznego aspektu tekstów motywacyjnych z całą pewnością nie wolno lekceważyć. Zarazem jednak rodzi się pytanie, czy mamy je traktować wyłącznie jako zjawiska estetyczne. Czy mamy śledzić myśli autora jak urokliwe obłoczki sunące po niebie, tworzące fantastyczne kształty, relaksujące, uruchamiające grę swobodnych skojarzeń, budzące marzenia, uwalniające kreatywność i inspirujące do twórczych działań. Śledzić je z zapartym tchem, tutaj czytaj: z niesłabnącą obawą, że za pierwszym silniejszym podmuchem dyskursywnego myślenia bezpowrotnie się rozwieją.
Ale to już temat na dalsze drążenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz