Kolejny interlokutor, Krzysztof Piesiewicz, od dwóch lat jest bohaterem mediów, tworzących wokół niego atmosferę skandalu i sensacji. Nagle uświadomiłem sobie, jak mało o nim wiem. Kim on właściwie jest, że autorzy tych wywiadów kilkanaście lat temu zaliczyli go do polskiego Areopagu z przełomu tysiącleci?
Już z krótkiego biogramu na wstępie wyłania się bogata, wielowymiarowa osobowość. Pierwszy jej wymiar stał się ostatnio tak znany, że przesłonił pozostałe: polityk. Drugi wymiar to artysta, “współautor scenariuszy do filmów Krzysztofa Kieślowskiego” (56). A więc światowe kino, międzynarodowe festiwale, prestiżowe nagrody, sława. Wreszcie trzeci wymiar to prawnik, “oskarżyciel posiłkowy w procesie zabójców księdza Jerzego Popiełuszki” (56).
Moją uwagę przykuwa szczególnie ten ostatni aspekt. Wpisuję do okienka Google oba nazwiska obok siebie. Otrzymuję całą serię tekstów wprowadzających w samo epicentrum najnowszej historii. Zaciekła walka demokratycznej opozycji z totalitarnym reżimem, wściekłe kontrataki władzy komunistycznej, seria tajemniczych, niewyjaśnionych morderstw, służby specjalne, komando śmierci... Wieje coraz większą powagą i coraz większą grozą.
Wracam do współczesności. Staram się zrozumieć, kim są współcześni prześladowcy senatora. Czy to zwykły gang szantażystów liczących na ciężkie pieniądze, czy jakaś macka mrocznych sił komunizmu, byli tajni agenci załatwiający stare porachunki? Po raz pierwszy oglądam filmik mający skompromitować polityka. Wsłuchuję się w porażające prymitywizmem sekwencje werbalne emitowane przez muzę, uczynnie podającą donosowo bezbronnemu jak niemowlę starszemu panu “sproszkowane lekarstwo”. Zachodzę w głowę, czym mogła tak zauroczyć kogoś z takimi zasługami i autorytetem. Żenada. Wieje groteską.
Ponownie czytam wywiad z Rozmów na koniec wieku. Redaktorzy próbują skupić rozmowę wokół tematu “Wstyd i nagość”. Rozmówca ujmuje go w szerszej perspektywie antropologicznej i kulturowej. W sumie wyłania się ciekawy obraz sytuacji współczesnego człowieka.
“Bo tak naprawdę największą tęsknotą, jaką nosimy w sobie, jest spełnienie się w miłości. I największym cierpieniem, jakie w sobie nosimy, często nieuświadomionym, jest brak tego spełnienia” (67).
Cóż takiego sprawia, że człowiek nie może osiągnąć tego “spełnienia się w miłości”? Co jest przyczyną tej masowej tragedii niespełnienia?
“Bo wielka miłość zaczyna być trudna. Ludzie często nie są w stanie tego udźwignąć, czują lęk przed czymś wspaniałym, wielkim, nieznanym. To jest świat coraz słabiej poznawalny i ludzie boją się go, choć jednocześnie tęsknią za nim” (62).
Przyczyną niespełnienia jest więc jakaś wewnętrzna ludzka słabość, rodząca “lęki i frustracje” (58). Tutaj współczesna kultura przychodzi człowiekowi ze swoistą pomocą: pomaga mu oszukać głód tego spełnienia, wynajduje mu zastępcze realizacje jego erotyki, otacza go fantasmagoryczną ikonosferą łatwo dostępnego przedmiotu pożądania: “cielesności wypreparowanej od ducha, od uczuć” (58), cielesności nagiego instynktu, wyzbytej poczucia godności i niezgody na traktowanie utylitarne. Organizuje zakrojoną na szeroką skalę, wspomaganą techniką “wielką wyprzedaż nagości” (59). Osacza go rojami i chmarami “erotycznych fantomów” (63), “porozbieranych fantomów” (65).
Zrażony trudnością twardej rzeczywistości człowiek pogrąża się w zjawiskowej ułudzie “odczłowieczonych piękności” (61). Wybiera namiastkę celu swych pragnień, zadowala się małym, ale łatwo osiągalnym, tanim szczęściem. Anonimowym, niewymagającym, nieangażującym.
Rzeczywistość w jej prawdzie staje się niewygodna. Trzeba ją usunąć z pola widzenia, przesłonić, przykryć, zamaskować, zakamuflować. To odczucie niedogodności realu przejawia się na każdym kroku. W pewnym momencie Piesiewicz zwraca uwagę na rutynowy telewizyjny zabieg charakteryzacji.
“Nim włączono tu kamery, strasznie nas czymś smarowano i to mnie troszeczkę denerwowało, bo to znaczy, że też wchodzimy w tę konwencję. Ludzie potrzebują niezmęczonych twarzy na ekranie. A dlaczego mają być niezmęczone? Dlaczego ludzie mają oglądać tylko lalki? Dlaczego ta moja zmarszczka została przykryta jakąś mazią? Żyjemy w świecie coraz większych pozorów. Bo to, że jesteśmy tak usmarowani, również jest zgodą na nieprawdę” (61).
Jak by na to nie spojrzeć, zrekonstruowana powyżej z luźnych uwag i spostrzeżeń wizja oznacza de facto kapitulację człowieka przed miłością. I upadek. W iluzję. Stajemy w samym środku współczesnej platońskiej jaskini w całej jej smutnej, choć tak przecież feerycznej okazałości. Czy widać jakieś światełko dla człowieka spowitego w mroki tej rozmigotanej nierzeczywistości? “Brak nadziei to jest piekło” (67), zauważa Piesiewicz. Na szczęście “wszyscy noszą w sobie nadzieję i to jest siła, potworna siła, która – jeżeli nie da się oszukać – może odmienić świat” (67). Można jednak odnieść wrażenie, że ta optymistyczna końcowa deklaracja pozostaje jak gdyby zawieszona w próżni. Nie dowiadujemy się już, jak nie dać się oszukać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz