Ostatnio prawdziwym przebojem stał się audiobook ojca Fabiana Błaszkiewicza Jestem legendą. Wyrażając jego treść w największym skrócie: Bóg chce, żeby każdy człowiek był legendą, żeby rozpoznał i rozwinął jak najpełniej złożone w nim talenty. W związku z tym stwierdziłem, że właściwie te trzy tomy Rozmów na koniec wieku, które wywiad po wywiadzie tutaj analizuję – to zapisy spotkań z legendami. Każdą z osób zaliczonych do tej plejady można uznać za wzór rozpoznania własnych talentów i zarządzania nimi.
W spotkaniach tych realizują się (zgodnie z przyjętą powyżej konwencją można powiedzieć: stają się legendami) także prowadzący te rozmowy. I dzieje się tak bez względu na moje wybrzydzanie, przypominające trochę grymasy rozkapryszonego malca, któremu obiecano coś słodkiego i faktycznie poczęstowano go pomadką z pysznym nadzieniem, on jednak okazuje rozczarowanie, bo spodziewał się, że dostanie kawał tortu.
Ale też rzeczywiście od każdej z tych urzeczywistnionych legend można by się spodziewać czegoś więcej. Na przykład już choćby po przeczytaniu krótkiego biogramu Jacka Woźniakowskiego chciałoby się dowiedzieć więcej na temat jego walki w AK, pracy w “Tygodniku Powszechnym” w trudnych latach stalinowskich, zakładania Klubów Inteligencji Katolickiej w Krakowie i w Warszawie, kierowania wydawnictwem Znak, kilkudziesięcioletniej pracy wykładowcy na KUL-u czy pracy pisarskiej. Tymczasem redaktorzy postanowili wypytać go o... wychowanie. Cóż za minimalizm! – pomyślałem w pierwszej chwili, srodze zawiedziony. I tylko wcześniejsze mocne postanowienie przeczytania wszystkich wywiadów powstrzymało mnie od przejścia od razu do następnego rozmówcy.
Charakterystyczne, że pojęcie wychowania od początku nabiera konotacji elitarnych, arystokratycznych. Otrzymać wychowanie – to nie byle co, to drogocenny dar na całe życie. Profesor zajmująco opowiada, jak to z tym było w sferach ziemiańskich, w kręgach inteligencji. Od chlubnych przykładów sprostania wyzwaniom dziejowym z kawaleryjską dezynwolturą przechodzi do polskiej wersji “zdrady klerków”, a potem dalszej erozji i degrengolady.
“Teraz inteligencja powoli ustępuje pola takim zawodom, o których istnieniu nikomu się przedtem nie śniło. Klasycznym, nowym typem jest biznesmen. Pytanie tylko, czy ten biznesmen stwarza nowy kodeks zachowania się, nowy obyczaj?
Podejrzewam, że dzisiejszy biznesmen ogląda amerykańskie filmy i może coś tam czyta. W rezultacie jego modele są bardzo mieszane, dosyć kundlowate.” (Rozmowy..., op. cit., t. I, s. 51).
Jednym z przejawów rysującego się wyraźnego upadku jest zanik dążeń samowychowawczych.
“To się nazywało praca nad charakterem. Idea pracy nad sobą, która zawierała pewną ascezę, była bardzo mocno zakorzeniona w wychowaniu. Najprzód ta praca nad sobą polegała na tym, że inni w niej pomagali, a potem trzeba było ją samemu kontynuować.
Praca nad sobą to jest pojęcie tak anachroniczne dzisiaj i tak staroświeckie, że nie bardzo widzę, aby obecnie odgrywało w pedagogice jakąś rolę.
Nie wiem, czym zostało zastąpione, ale boję się, że w wychowaniu dzisiejszym została po tym dziura” (42).
Z tych pesymistycznych diagnoz nietrudno odgadnąć, do czego może doprowadzić ten stan rzeczy w przyszłości.
Tutaj jednak od razu muszę wspomnieć o interesującym zjawisku, które być może jest sygnałem trwalszego trendu, a w każdym razie napawa pewnym optymizmem, mianowicie o powrocie do idei pracy nad sobą. Powrocie tym bardziej zaskakującym, że obserwowanym właśnie w kręgach związanych z biznesem, a konkretnie w prężnym i na wskroś współczesnym nurcie coachingu. Na przykład w najnowszym numerze “Magazynu Coaching” (5/2011) Jacek Rozenek w pewnym momencie mówi, co następuje: “W ten sposób menedżer daje najlepszy możliwy, bo osobisty przykład rozwoju i pracy nad sobą” (s. 86). Problematyce osobistego rozwoju poświęcone są liczne treningi i szkolenia, poradniki z dziedziny literatury motywacyjnej, witryny internetowe, a także społeczności na Facebooku. Praca nad sobą okazuje się niezbędna w działalności ekonomicznej. Tą oto drogą nowe zawody poznają się na wartości starych, sprawdzonych wzorców.
Niezależnie od tego z pewnością dość spora grupa młodych ludzi z “pokolenia JP2” przyjęła za program słynne słowa papieża: “musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali”.
Dość wymiernym wskaźnikiem tej fali odrodzenia zainteresowań problematyką działań autopedagogicznych może być liczba i bogactwo treściowe stron internetowych, jakie prezentuje wyszukiwarka Google po wpisaniu hasła “praca nad sobą”.
Na koniec spotkania profesor formułuje swoją listę motywów życia i nadziei.
“Myślę, że nadzieja leży w poszczególnych ludziach. Poczynając od najmłodszych, u których nieraz widzi się, że potrafią naprawdę bezinteresownie zmierzać ku czemuś i próbować realizować wartości, a kończąc na bardzo wybitnych myślicielach. Poczucie, że można zaufać czyjemuś myśleniu, które jest oderwane od bezpośredniego interesu, które rzeczywiście stara się dotrzeć do jądra gęstwiny, do jądra rzeczywistości, nie pozwala obumrzeć nadziei.
Uważam, że świat jest dosyć okropny, ale od utonięcia w okropności ratują go bez przerwy wspaniałe przebłyski. Głęboko wierzę Norwidowi, który mówi, że wszystko przewieje, ale dwie rzeczy zostaną – poezja i dobroć” (52n).
Pięknie powiedziane. Oby tych przebłysków było jak najwięcej.
Postscriptum (19 listopad 2011 r.). Już po napisaniu i opublikowaniu pierwszej wersji tego wpisu zauważyłem na półkach księgarskich potężne, czterotomowe dzieło Napoleona Hilla Prawa sukcesu według Napoleona Hilla. Oto tytuły składających się na nie woluminów:
Na razie tylko pobieżnie przejrzałem poszczególne tomy. Nie wiem więc na przykład, na czym według autora polega różnica między pracą nad sobą a samodoskonaleniem. Dla mnie te pojęcia są tak bliskoznaczne, że właściwie stanowią jedno. Tak czy owak już z samych tytułów tej imponującej tetralogii widać, jak wielkie znaczenie ma dla tego klasyka literatury motywacyjnej zagadnienie świadomego rozwoju osobistego.
Oczywiście, można snuć podejrzenia, że w tym wypadku celem pracy nad sobą z pewnością nie będzie drogie dawnym inteligentom szczytne poświęcenie dla ojczyzny, narodu czy społeczeństwa, lecz akurat na wskroś interesowny wysiłek na rzecz zwiększenia własnej earning ability. Ale nawet gdyby faktycznie tak było, to w sumie co w tym złego? Czy dowartościowanie tego aspektu nie służy koniec końców ojczyźnie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz