Skompletowałem całe bestiarium. Jak je nazwać: bestiarium benedyktyńskie? dominikańskie? krakowskie? tynieckie? Tak czy owak, rozpoznano i szczegółowo omówiono w sumie siedem bestii-demonów. Oto one:
Siedem istot o dziwnych, skomplikowanych kształtach. Na własny użytek nazwałem je Wielką Siódemką, The Big Seven. Przez analogię do Wielkiej Piątki Afrykańskiej. Siedem dziwnych, choć wcale nie fantastycznych stworów. A właściwie potworów. Bo nie są to niewinne, sympatyczne domowe kocięta czy szczenięta. Ani też pokazowe egzotyczne zwierzęta udostępnione do bezpiecznego oglądania na wybiegu zoo lub w zwierzyńcu, wciąż niebezpieczne, nieoswojone, a jednak już pozbawione tych naturalnych instynktów potrzebnych do przetrwania w prawdziwej dziczy. Grasują na pełnej wolności. Ale nie gdzieś na bezkresnej, odludnej sawannie, lecz w społecznej gęstwinie naszej współczesnej cywilizacji. Nie napadają znienacka, lecz oplatają swe ofiary stopniowo, przez całe lata snując zdradliwe sieci i usidlając całe populacje i pokolenia. Niczym monstrualne pająki, tym bardziej niesamowite, że niewidzialne.
Tym większy też podziw należy się ich tropicielom i tropicielkom, dzielnie ścigającym je i stawiającym im czoło połączonym wysiłkiem intelektualnym i moralnym, medytacją i modlitwą. Z powagą i respektem, ale bez zabobonnego lęku. Prawdziwi metafizyczni myśliwi. Godne dzieci swych prehistorycznych praprzodków. Pasjonujące są zarówno ich wypowiedzi solowe, jak i rozmowy przy zapalonych świecach, w trakcie których wymieniają się uwagami o napotkanych tropach. Jak pradawni łowcy skupieni przy ogniskach, snujący niezwykłe opowieści i wspólnym, skoordynowanym wysiłkiem próbujący przeniknąć i okiełznać otaczające ich mroczne, tajemnicze, pełne grozy nieznane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz